Wednesday, November 7, 2012

Dzień 12 Wychodzimy z dżungli

Poranek to juz licytacja komu bardziej potrzebny jest prysznic. A tu przed nami jeszcze cały dzień atrakcji. Po 2 godzinach marszu dotarliśmy do cywilizacji i przesiedliśmy się na nasz ulubiony środek transportu w tej części świata - pick up. Pojechaliśmy ujeżdżać słonie.
Cudowne stworzenia. Dostojne, majestatyczne, wielkie. Mają takie mądre spojrzenie. Zdecydowanie mądrzejsze niż niektórzy z nas po 3 dniach w dziczy. Na przejażdżce odkryliśmy rownież, że słonie są niesamowicie sprawne. Kilkakrotnie mieliśmy wrażenie, że skończymy przygnieceni ich wielkimi cielskami. One jednak zgrabnie pokonywały wszystkie trudne przeszkody.
Następnie ruszyliśmy do parku linowego. Okazało się, że jesteśmy do tego sportu stworzeni. Popek stracił lęk wysokości, zaliczyliśmy wszystkie przewidziane stacje w trybie ekspresowym i pojechaliśmy do hotelu marząc o porządnej kąpieli. Baron wtedy juz prawie wyzionął ducha. Zanieśliśmy jego zwłoki do pokoju i zaczęliśmy debatować czy do piachu go, czy do samolotu do Polski. Ponieważ Baron wierzy w medycynę naturalną z własnych okolic (Niko o takiej nigdy nie słyszał) polegającej na leczeniu się piaskiem, mieliśmy nie lada orzech do zgryzienia co dalej począć.
W końcu dojechał do nas Grzybas. Od razu widać, że przyjechał na kompletną odpinke bo chodził nakręcony jak szwajcarski zegarek.
My zaś zmęczeni po wycieńczającym trekkingu postanowiliśmy poczuć w końcu na własnej skórze co znaczy masaż tajski. Niektórzy chyba nie do końca wiedzieli czego się spodziewać... :)
Ten wieczór tylko najtwardsi poszli zdobywać Chang Mai nocą. Jednak nawet oni wrócili o rozsądnej porze i zasneliśmy w końcu w w miarę ludzkich warunkach zmawiając zdrowaśki za Barona, aby wydarzył się cud i żebyśmy znaleźli go rano żywego.

Cytaty:
Lubię ruszać ze świateł w dobrym towarzystwie
Seba do Barona: kupiłeś tyle tej srajtaśmy jakbyś nic innego do końca wyjazdu nie planował.

No comments:

Post a Comment