Thursday, November 1, 2012

Dzień 3 Bangkok-Yangon

Następnego dnia (wstaliśmy koło 13.00) udaliśmy się w okrojonej grupie na przejażdżke po Bangkoku, a raczej jego kanałach. Jak to jeden z nas podsumował: jak ja sie kurwa cieszę, że sie w Polsce urodziłem...
Po południu spakowaliśmy się na lotnisko i wyruszyliśmy w nieznane, czyli do Myanmaru. W samolocie odnalezliśmy uważanego przez cały zachodni świat za nieżyjącego - libijskiego przywódcę...
Cytaty:
Dziwki pierwsza klasa... To zależy kto jaką skończył.

Myanmar 

Wieczor
Po wylądowaniu spotkało nas miłe zaskoczenie. Nie dość, że mieli lotnisko to jeszcze całe wysłane było wykładziną i robiło lepsze wrażenie niż nasza poznańska Ławica. Pierwsze wrażenie: bardzo mili ludzie w tym kraju. Po zaopatrzeniu się w zapasowy alkohol (na czarną godzinę), ponegocjowaliśmy ceny z taksówkarzami i udaliśmy się w poszukiwaniu noclegu. W centrum okazało się iż większość hoteli jest zajęta i zmuszeni byliśmy negocjować z jedynym "słusznym" hotelem odpowiednią stawkę. Z czasem złapaliśmy się na tym iż wszytko negocjujemy. Nawet odnalezliśmy zależność, ze im mniej coś kosztuje i im kraj w którym jesteśmy jest biedniejszy, tym bardziej chcemy negocjować. Zrobiło nam sie głupio i postanowiliśmy nie znęcać sie nad lokalna ludnością. 
Mimo późnej pory część z nas postanowiła coś zjeść i poznać uroki życia nocnego w Rangun (Yangon). Ponieważ spotkaliśmy w samolocie 3 jankesów, którzy mieszkają w Myanmar na stałe (szpiedzy jacyś czy co???) zaczerpnęliśmy od nich kilka informacji i udaliśmy się w miejsce przez nich wskazane. Bar do którego pojechaliśmy od razu przypadł nam do gustu. Zachodnie klimaty i jedzenie (czyżbyśmy juz tęsknili do naszej cywilizacji???) oraz kelnerzy uprawniający parcour zrobili na nas dobre wrażenie, ale brak posiłków i zamknięta kuchnia o 1 w nocy wzbudziła w nas jeszcze większa chęć zjedzenia czegoś dobrego. Dzięki pomocy lokalesów trafiliśmy do świetnej knajpy, w której uraczono nas posiłkiem jak królów! Wyborne jedzenie, miła obsługa i świetny lokalny klimat (czytaj syf) usatysfakcjonowały nas na tyle, ze mogliśmy udać sie na spoczynek. Oczywiście musieliśmy jeszcze przetestować umiejętności lokalnego taksiarza i moc jego silnika, ale ponieważ jazda w bagażniku nie jest najwygodniejsza przy 120 km/h i rozpadajacym sie samochodzie to przestaliśmy prowokować naszego mistrza kierownicy. Tym bardziej, ze światła uliczne w Yangon działają na zasadzie rosyjskiej ruletki. 
Oczywiście po powrocie do hotelu okazało sie, ze druga grupa wciąż nie śpi a nogi Jurasa nadal wyglądają jak 2 kolumny jońskie. Jakby ktoś chciał kiedyś wytłumaczenia co znaczy trójnóg to zapraszamy do redakcji :))) Nie obyło sie oczywiście bez wesołych opowieści do rana, w czym królował Baron (Kadafi aka YSL). 

Dowiedzieliśmy sie przy okazji jak Juras ze swoją ciocią kształtuje rynki finansowe w Stanach i jak zrobić szklankę z folii.

Cytat dnia:
Oni tu wszyscy maja Downa, tylko u niektórych się zatrzymał.

W imieniu Seby opublikowal Grzybek

No comments:

Post a Comment