To co napotkalismy o 5 rano na dworcu autobusowym w Mandalay. Ktoś zrzucił tu bombę a potem dołożył lampki i dużo biegajacych po ciemku ludzi. I tak powstał ten dworzec. Zaraz znaleźliśmy króla okolicy, który pomógł załatwić nam wszystkie formalności. Po zakupieniu biletów autobusowych do Bagan udalismy się na zasłużony posiłek. Nie ma jak najeść się w 8 osób za 5 dolarów... Oczywiście powiekszylismy kolekcje "kible swiata" i naladowalismy nasz lokalny telefon, który Baron wykorzystał wcześniej na swoje pogawedki z maklerem. Takiej podróży dawno nie przeżyliśmy. Nie dość ze dawało się we znaki zmęczenie po wielu godzinach podróży to jeszcze nasz kierowca uraczał nas przez bite 7 godzin lokalna muzyka, która każdego szanujacego się melomana jest w stanie doprowadzić do omdlenia. Jedno jest pewne- Shazam tego nie zna...
Popołudniu dotarliśmy do Bagan. Od razu przesiedliśmy sie na lokalny transport- powozki z koniem. Sprawiło nam to oczywiście wielka frajdę, choć konie (szkapy) miały zapewne zupełnie odmienne odczucia.
Znaleźliśmy hotel, odswiezylismy się po podróży i udalismy się na słynne oglądanie zachodu słońca na szczycie jednej z 4000 świątyń na terenie Bagan Archeological Site. Miejsce to nie przypadkowo porównywane jest swoim urokiem i wyjatkowoscia do Angkor Wat (choć tam dopiero dotrzemy i będziemy mogli to ocenić). Setki pagód w zasięgu wzroku skąpanych w świetle zachodzacego słońca robią piorunujace wrażenie. Wieczór spędziliśmy na genialnym posiłku w lokalnej knajpie o wdziecznej nazwie Queen i tanczac na ulicy z lokalesami, którzy prawdopodobnie pijani obchodzili wieczór kawalerski (a może pełnie księżyca???). Noc nie skończyła sie tak szybko bo przyszła nam ochota na kontynuowanie nocnych, męskich rozmów do późnych godzin.
Cytat dnia: każda przerwa dźwięku jest na wagę złota
Shazam mówi ze nie zna.
Zdjęcie pieprzyka z jego baronem.
Jeszcze nigdy tak szybko 100 km/h nie jechałem
Ja sie modlę żeby Stoperan mi przestał działać.
No comments:
Post a Comment